<
a rel="attachment wp-att-602" href="http://www.jagiellonski.pl/?attachment_id=602"><img class="alignleft size-medium wp-image-602" title="Kordian Kuczma" src="http://www.jagiellonski.pl/wp-content/uploads/2011/06/Kordian-Kuczma-201x300.jpg" alt="" width="201" height="300" /></a>Sport, np. piłka nożna, to rywalizacja, a co za tym idzie – rodzaj zastępczej wojny, powiedziałbym Wam, drodzy czytelnicy, każdy socjolog (jak napisał z przekąsem śp. Antoni Piontek w felietonie dla tygodnika „Piłka Nożna” – „nawet radziecki”). Co więcej, jest to wręcz kilka wojen w jednej – walczą między sobą piłkarze na murawach, kibice na forach internetowych, chuligani na trybunach i ulicach, działacze w ramach transferowych podchodów i rywalizacji o miejsce przyznania wielkich imprez. Jak wiadomo, w miłości i na wojnie wszystkie chwyty są dozwolone, więc zazwyczaj nie wygrywa najuczciwszy. W niektórych wypadkach, kiedy wydawałoby się zapadły już finalne rozstrzygnięcia, rozpoczyna się kolejna wojenka – między centralą światowego futbolu a federacją, którą obdarzyła zaufaniem.
<strong>Polskie doświadczenia</strong>
Od kilkunastu lat określenie „wojna futbolowa” przylgnęło do sporów między Ministerstwem Sportu (kiedyś – Urzędem Kultury Fizycznej i Sportu) a władzami Polskiego Związku Piłki Nożnej. Obecnie przeżywamy kolejną odsłonę tej „niekończącej się opowieści”. Podobnie jak w poprzednich „odcinkach”, nie mogło się obejść bez gróźb UEFA, niezadowolonej z naruszania autonomii swojej przybudówki. W tym wypadku zabrzmiały one wyjątkowo ponuro, ponieważ nie dotyczyły jedynie wykluczenia polskich drużyn z europejskich pucharów, lecz również odebrania prawa organizacji do Euro 2012. Najprawdopodobniej tradycyjnie połajanki ze szwajcarskiego Nyon odniosą skutek, jednak warto przyjrzeć się podobnemu konfliktowi, który w tym samym czasie rozgrywa się w kontekście przygotowań do innej wielkiej imprezy – Mistrzostw Świata w 2014 roku. Odbędzie się ona na kontynencie, który był areną pierwszej „wojny futbolowej”, czyli w Ameryce Łacińskiej. Tym razem raczej obejdzie się bez strzelaniny, ale jak zwykle w zetknięciu Latynosów z piłką nożną emocji nie brakuje. I to niezbyt pozytywnych.
<strong>Coś więcej niż „ma<em>ñana”</em></strong>
<em> </em>
Dotychczasowe mundiale organizowane w południowej części półkuli zachodniej musiały borykać się z różnego rodzaju problemami, głównie trzęsieniami ziemi. Gospodarzem imprezy w 1986 r. miała być Kolumbia, jednak FIFA musiała przenieść imprezę do Meksyku, ponieważ kraj ze stolicą w Bogocie nie był w stanie uporać się z likwidacją skutków wybuchu wulkanu Nevado del Ruiz. Relatywnie najmniej problemów logistycznych nastręczyły przygotowania do mistrzostw w Argentynie w 1978, lecz one akurat zapisały się w historii z innego negatywnego powodu – różnego rodzaju faworyzowania gospodarzy, za którymi stała rządząca krajem junta. BBC już podchwyciło analogie między opóźnieniami w oddaniu do użytku aktualnie powstających w Brazylii stadionów z pospieszną budową Maracany w 1950 r.
Tego typu okazje dają często pretekst do pytań o aktualność obiegowej prawdy na temat „filozofii ma<em>ñany”, </em>czyli rzekomo powszechnej wśród Latynosów tendencji do odkładania pracy i ważnych decyzji na przyszłość. Nie ulega wątpliwości, że brazylijscy działacze sportowi nie dotrzymali wszystkich obietnic złożonych w trakcie ubiegania się o organizację Igrzysk Panamerykańskich w 2007 r. Nie posiadali również zbyt wiele „twardych” atutów w walce o letnią olimpiadę dla Rio de Janeiro, apelując głównie do poczucia sprawiedliwości społecznej elektorów oraz ich sentymentu do stereotypu Brazylii jako kraju plaż i Pelego.
Perypetie z budową aren na najbliższy mundial przypominają jednak bardziej problemy, jakie przeżywała na początku 2011 Rosja w związku z igrzyskami w Soczi. Kiedy w połowie września prezydent Dilma Rousseff spotkała się ze strajkującymi robotnikami pracującymi na budowie nowego stadionu w Rio de Janeiro, ich przedstawiciele zakomunikowali jej, że jeżeli nie poprawią się ich warunki bytowe, nie ukończą tego przedsięwzięcia nawet w ciągu 2000 lat. Podobny protest miał miejsce w Belo Horizonte, jednak obydwa zakończyły się jeszcze przed końcem września. W Rio sąd uznał strajk za nielegalny, zaś w Belo Horizonte robotnicy doszli do porozumienia z pracodawcami. Z kolei w Sao Paulo budowa reprezentacyjnego obiektu nie ruszyła na czas z powodu braku funduszy i zastrzeżeń ekologów. Wiele wątpliwości budzą także opóźnienia w rozwoju infrastruktury transportowej, szczególnie lotnisk.
<strong>Suwerenność przede wszystkim</strong>
Największą irytację oficjeli FIFA wzbudziła jednak niechęć brazylijskiego parlamentu do wprowadzenia zmian, które przystosowałyby tamtejsze prawo do warunków narzucanych przez federację każdemu kolejnemu gospodarzowi. Wielu deputowanych dostrzegło w płynących ze Szwajcarii żądaniach zniesienia zakazu sprzedaży alkoholu na stadionach, likwidacji tradycyjnych ulg na bilety dla studentów, emerytów i niepełnosprawnych oraz energiczniejszej walki z dystrybucją podróbek turniejowych gadżetów wręcz zamach na niezależność ich kraju. Południowoamerykańskich polityków w dużej mierze drażniła nie sama konieczność współpracy z piłkarską biurokracją, co bezustanne aroganckie podkreślanie przez nią międzynarodowego charakteru futbolowego święta jako pretekstu do ograniczania roli kraju-gospodarza w przygotowaniach do niego.
Ostatecznie w wyniku wizyty sekretarza generalnego FIFA Jerome’a Valcke w Brazylii, do której doszło na początku listopada, przyjęto kompromis, w myśl gospodarze w zamian za zgodę na liberalizację przepisów dotyczących obrotu alkoholem otrzymali prawo do dystrybucji biletów wśród niektórych grup ludności za połowę nominalnej ceny. Obejmująca wszystkie sporne tematy specustawa ma zostać ratyfikowana przez niższą izbę parlamentu i skierowana do senatu jeszcze przed końcem tego roku. Według stanowiska FIFA, to i tak cztery lata za późno.
<strong>Czytali Norwida?</strong>
Brazylijczycy, nie czują respektu przed futbolową wierchuszką m.in. z racji skandalu, w który zamieszani byli ich rodacy, prezydent FIFA w latach 1974-98 Joao Havelange i szef lokalnej federacji CBF (a także komitetu organizacyjnego mistrzostw w 2014) Ricardo Teixeira. Romario – kiedyś czołowy piłkarz globu, obecnie deputowany – na forum parlamentu obiecywał swoim wyborcom zwiększenie wysiłków na rzecz wyjaśnienia, czy wszechwładni luminarze brazylijskiej „kopanej” przyjęli w latach 90. łapówki w wysokości 7 milionów dolarów od nieistniejącego już partnera marketingowego FIFA, firmy ISL. Skandal kosztował Havelange’a miejsce w Międzynarodowym Komitecie Olimpijskim, z którego zrezygnował przed spodziewanym usunięciem. Romario i jego zwolennicy uważają zakończenie spekulacji na ten temat za kwestię narodowego honoru, jednak rozwikłanie sprawy posuwa się bardzo powoli. Pierwotnie federacja zablokowała możliwość publikacji stosownych dokumentów przez szwajcarski sąd. Już w październiku prezydent związku Sepp Blatter obiecywał ich ujawnienie w związku z trwającą kampanią mającą oczyścić osłabiony przez wiele afer korupcyjnych wizerunek FIFA, jednak ich publikacja opóźnia się z racji bliżej niezidentyfikowanych „problemów prawnych”.
Blatter zaklina się, że wszystkie szczegóły sprawy zostaną wyjaśnione podczas posiedzenia Komitetu Wykonawczego kierowanej przez niego instytucji, które odbędzie się w dniach 16-17 grudnia w Tokio. Przygotowano już m.in. tłumaczenie dokumentu na kilka języków, wszystko wskazuje więc na to, że przynajmniej w tej kwestii FIFA oduczyła się ma<em>ñany. </em>Można mieć wątpliwości, czy jest to zasługa akurat retorycznych popisów Romario, jednak na pewno czasem warto zadać sobie pytanie: „Czy ten ptak kala gniazdo, co je kala, czy ten, co mówić o tym nie pozwala?” Tym bardziej, że jako pierwszy nie postawił ich brazylijski poeta, lecz polski.
<em>Pierwotnie artykuł opublikowano w Gazecie Finansowej, nr 11/2012. </em>