Opinie i komentarze

Kilka uwag o godności fiskusa-Eryk Kłossowski

16 marca 2012, 12:44 /
Kilka uwag o godności fiskusa-Eryk Kłossowski
< a rel="attachment wp-att-727" href="http://www.jagiellonski.pl/?attachment_id=727"><img class="alignleft size-medium wp-image-727" title="Eryk Kłossowski" src="http://www.jagiellonski.pl/wp-content/uploads/2011/06/Eryk-Kłossowski-213x300.jpg" alt="" width="213" height="300" /></a>Dyskusja wokół podatku miedziowego w polskich mediach nie cichnie. Większość argumentów podnoszonych przez obie strony sporu dotyczy stanu finansów publicznych oraz największego podatnika, czyli KGHM. Dlatego projekt rządowy, choć w swych założeniach pożyteczny i dobry, domaga się dopracowania legislacyjnego w komisji sejmowej. Zwolennicy rządowego projektu apelują do obywatelskiej troski o wpływy budżetowe i zaniechanie rozgrywania sprawy tego podatku w obronie korporacyjnych i regionalnych interesów kombinatu, a także Dolnego Śląska. Przeciwnicy, podnoszą argument, że KGHM jest jednym z największych podatników wszystkich najważniejszych podatków, a nadto zasila budżet kwotami dywidend. Poza tym KGHM, jako odpowiedzialny społecznie partner, uczestniczy w inwestycjach regionalnych, które przynoszą pożytki lokalnym społecznościom, dlatego kwoty transferów dochodów tej spółki są jeszcze wyższe niżby o tym mogły mówić same wpływy podatkowe z kasy koncernu. <strong>Hybryda totalitaryzmu i liberalizmu</strong> W dyskusji zanika jednak kwestia filozoficzna, dotycząca roli państwa, jego pozycji w świecie. Zaciera się zupełnie fundamentalna sprawa granic suwerenności państwa. Na tle konstrukcji podatku miedziowego, jak na żadnym innym, moim zdaniem uwidacznia się prawda, że idee mają swoje konsekwencje. Zaprowadzenie w ciągu 20 lat tzw. transformacji dziwacznego ładu na styku gospodarki i państwa, w którym postkomunistyczna ideologia dokonała pewnych koncesji na rzecz „niewidzialnej ręki rynku”, czyli hybrydy totalitaryzmu z leseferyzmem, sprawia, że w procesie legislacyjnym pojawiają się coraz bardziej dziwaczne rozwiązania. Póki elity nie odpowiedzą sobie na kilka pytań o godność państwa i jego autorytet, co i rusz będą w obrocie prawnym pojawiały się kontrowersyjne instytucje, które wywołają spory o granice i logikę interwencji ustawodawcy w gospodarkę. <strong>Dysproporcje w dochodach</strong> Spójrzmy zatem do rozwiązania zaproponowanego przez rząd w projekcie ustawy. Zamiarem projektodawców jest powiązanie wysokości daniny, należnej z tytułu wydobywania rud miedzi i srebra oraz produkcji koncentratów tych metali, z rynkową wartością surowców na rynkach światowych. Ładny, historyczny wywód, zawarty w uzasadnieniu projektu, przedstawia regale górnicze jako instytucję, która leży u podstaw koncepcji renty surowcowej. Sednem problemu opodatkowania miedzi i srebra wg projektodawców jest natomiast dysproporcja między dochodami państwa z tytułu obciążeń publicznoprawnych oraz dochodami uzyskiwanymi z prowadzenia działalności w sektorze górnictwa rud miedzi i srebra. Projektowany podatek ma na celu uchwycenie nadzwyczajnych zysków podmiotów wydobywających miedź i srebro. Efektywna stawka podatku ma oscylować między 0,5 proc. a około 35 proc. ceny rynkowej. Określenie tak szerokiego korytarza wahań stawki pociąga za sobą konieczność wprowadzenia mechanizmu wyznaczania jej wysokości z większą dynamiką niż zmiany rynkowych notowań dwóch kruszców. Projektodawcy zdecydowali się zatem na zastosowanie nieliniowych modeli progresywnych; potęgowy wzrost stawki w przypadku, gdy ceny miedzi przekraczają 15 tys. zł na tonę, a srebra 1,2 tys. zł, sprawia, że stawka rośnie bardziej dynamicznie niż sama cena i tym samym większa nadwyżka zysków jest przejmowana przez państwo, aż do osiągnięcia granicy 16 tys. zł podatku na tonę miedzi. Czy zastosowana formuła matematyczna jest konsekwencją wyboru ideologicznego? Co potęga we wzorze na wyliczenie stawki podatku może mieć wspólnego z filozofią państwa? Czy autor nie popełnia rażącego nadużycia wiążąc tak odległe od siebie kwestie? <strong>Zarządzanie ryzykiem</strong> Jednym z fundamentów prawa podatkowego w demokratycznym państwie prawa powinna być przewidywalność obciążeń podatkowych dla podatników. To argument na pierwszy rzut oka łatwy do zbicia. Jeżeli stawce podatku miedziowego zarzucamy nieprzewidywalność możemy mieć rację, dopóki nie analizujemy rynku miedzi i perspektywy kształtowania się obciążeń podatkowych z punktu widzenia profesjonalisty. KGHM lub inni wydobywcy mają przecież instrumentarium pozwalające im na prognozowanie cen zarówno w krótkim, jak i w długim okresie i korzystają z instrumentów zarządzania ryzykiem. I tu pojawia się nieco poważniejszy, choć trudniejszy do sformułowania i uzasadnienia, argument przeciwko proponowanej konstrukcji podatku. Mianowicie formuła podatku ad valorem, wymierzanego w progresji potęgowej, może podrożyć koszt zabezpieczeń (hedgingu) w postaci kontraktów terminowych do tego stopnia, że w przypadku dużego wzrostu cen, hedging stanie się przeciwskuteczny i spowoduje powstanie strat na otwartych pozycjach terminowych; cały zysk z tych pozycji zostanie bowiem skonsumowany przez nowy podatek. Zatem interwencja fiskalna ustawodawcy byłaby za głęboka i zbliżałaby się przynajmniej nieco do formuły ekspropriacyjnej. Tu również jednak można polemizować, podnosząc, że rzeczą KGHM będzie wypracowanie nowych strategii zabezpieczeń ceny miedzi, dostosowanych do nowych realiów, w których suweren upomniał się o swoją rentę. Nie są to zatem argumenty mocne i przekonujące, np. dla Trybunału Konstytucyjnego. <strong>Apetyt na wahania kursów</strong> Z nieprzewidywalnością cen surowców wiąże się jednak inny problem, na który mało kto wskazuje. Oto bowiem istotny ułamek strumienia dochodów podatkowych państwa, zacznie bezpośrednio zależeć od zmienności światowych rynków surowcowych. Czy państwo, źródło reguł gry, a nie gracz, powinno eksponować się na ryzyko rynkowych sentymentów? Oczywiście, można mojemu zarzutowi przeciwstawić tezę, że przecież efektywna stopa podatku dochodowego, którym są opodatkowane przychody podmiotów wydobywających miedź, w podobny sposób zależy od zmienności rynków surowcowych i jakoś nikt nie twierdzi, że niesie to ze sobą uwikłanie państwa w grę na rynkach surowcowych. A jednak myliłby się ten, kto podniósłby taki kontrargument. Całość dochodów podatkowych państwa z CIT jest bowiem prognozowana na kolejne lata budżetowe, w oparciu o prognozy PKB dla polskiej gospodarki. Przewidując dochody z tego podatku, służby resortu finansów oraz statystyki publicznej nie badają wyrywkowo pozycji polskich podatników na poszczególnych rynkach finansowych. Na dodatek formuła podatku dochodowego oznacza, że ryzyko zmienności przychodów jest współdzielone przez podatnika z państwem partycypującym w zyskach. Natomiast formuła podatku, którego wysokość jest zależna od wyceny zapasów kruszcu sprawia, że dochody zeń będą trudne do prognozowania. Co więcej, wiele zależy do długości okresu przyjmowanego do obserwacji, tzn. z którego wylicza się średnią cenę metali dla potrzeb stawki podatku. Im okres dłuższy, tym ryzyko zmienności cen niższe. Jednak przyjęty przez projektodawców miesięczny okres obserwacji, oznacza ni mniej ni więcej tylko tyle, że państwo polskie zgłasza godny podziwu apetyt na ryzyko krótkoterminowych wahań kursów. O tyle jednak ryzyko to jest asymetryczne, że nie bierze pod uwagę, iż podatnik może ewentualnej zwyżki tych kursów wcale nie zrealizować. Podstawą opodatkowania jest bowiem nie przychód ze sprzedaży koncentratu miedzi, lecz jego wycena dokonana metodą marking-to-market, stanowiąca średnią arytmetyczną miesięcznych notowań. <strong>Sprawiedliwe rozłożenie ryzyka</strong> Nadmierna ekspozycja budżetu na wahania cen miedzi, to chyba przekonujący argument wobec konstrukcji podatku. Jednocześnie byłby chybiony w odniesieniu do rynku gazu, w szczególności rynku polskiego, gdzie brak mocy magazynowych uniemożliwiał będzie tworzenie wydobywcom zapasów wydobytego gazu. Dlatego mechanizm zastosowany do wydobycia miedzi byłby akceptowalny w przypadku wydobycia węglowodorów sprzedawanych w miarę ich wydobywania i wprowadzania do systemu gazowego lub dostarczania odbiorcom przyłączonym do gazociągów kopalnianych. Podobnie rynki gazu są raczej rozproszone i izolowane; integracja europejskiego rynku trwa niezwykle powoli. Dzięki brakowi globalnego wymiaru, kursy na nich są nieco bardziej zbliżone do fundamentów, w szczególności do popytu i podaży węglowodorów zgłaszanego przez realną gospodarkę. Stąd też oparcie podatku od wydobytego gazu na cenach rynkowych węglowodorów może mieć sens, o ile tylko przyjęta do kalkulacji baza będzie miała związek z wynikami finansowymi spółek wydobywczych. W poselskim projekcie podatku od wydobycia węglowodorów związek ten był widoczny, gdyż stawka podatku przypominała swym oparciem o skorygowane kursy ropy naftowej formułę rozliczeń za gaz przyjętą w kontrakcie jamalskim z Gazprom Exportem. Z mikroekonomicznego punktu widzenia, można się w niej dopatrywać zatem elementu sprawiedliwego rozłożenia ryzyka między uczestników rynku: importerami i krajowymi wydobywcami. <strong>Kwestia racji stanu</strong> Naturalnie, wymierzanie podatków w niektórych spośród sektorów gospodarki ad valorem, mających odniesienie do wartości dóbr produkowanych przez podatników nie jest niczym nowym. Tak przecież są wymierzane podatki: rolny i leśny, dla których bazą są kwintale i kubiki przeliczeniowe zbóż i drewna. Te podatki są jednak reliktami epoki centralnego planowania, swą logiką są głęboko zakorzenione w koncepcji gospodarki nakazowo-rozdzielczej, gdy ceny były ustalane przez rząd. Tym samym fiskus nie ponosił żadnego ryzyka zmienności cen. Dzisiaj wymierzane w oparciu o ceny, niewiele mające wspólnego z realiami rynku, ogłaszane raz na rok, są funkcjonującym zabytkiem prawa a nie realnym instrumentem polityki fiskalnej państwa. Wciągnięcie państwa w tryby tej volatile machine, którą są światowe rynki surowcowe, miałoby może sens, gdyby państwo zoptymalizowało strukturę finansowania potrzeb budżetu z myślą o zmienności warunków na tych rynkach. Wymiar podatku w oparciu o wartość rynkową urobku podatnika stanowi swego rodzaju długą pozycję, zajętą na rynku przez państwo. Gdyby resort finansów miał możliwość domknięcia tej pozycji przez np. ponoszenie części wydatków budżetowych, obliczonych z zastosowaniem indeksu cen miedzi, w szczególności obsługę długu publicznego w formie papierów, których wartość dyskonta byłaby pochodną zmiany cen miedzi, pomysł omawianej daniny byłby dla budżetu bezpieczny i zasługiwał na uznanie. Spadek dochodów podatkowych z podatku miedziowego byłby rekompensowany spadkiem kosztów obsługi długu. Pomysł nie dość, że egzotyczny, średnio atrakcyjny z punktu widzenia celu nowej legislacji, bo przecież było nim sięgnięcie po „nadzwyczajne” zyski wydobywców. Nikt bynajmniej nie zamierzał dokonywać ich redystrybucji między gospodarką realną (wydobywcy) a bankami, bo w tej grze banki radzą sobie bardzo dobrze i bez pomocy państwa. Warto zwrócić uwagę na tezę Michaela Pettisa, guru w dziedzinie azjatyckich rynków finansowych, że gros chińskich zakupów miedzi, odpowiadających za ponadprzeciętne zwyżki jej notowań na rynkach, nie służy jej konsumpcji, ale składowaniu i wykorzystaniu jako płynnego zabezpieczenia kredytów. W ten kreatywny sposób chiński biznes radził sobie przez czas jakiś z ograniczeniami w dostępie do krótkoterminowego kredytu. Czy zatem jest zgodne z racją stanu narażanie wpływów podatkowych na spekulacje na chińskim rynku, stanowiącym nie mniej niż 40 proc. światowego popytu na miedź? <strong>Janosikowe, wyrównujące nierówności</strong> Czas zatem na refleksję, czy państwo powinno poszukiwać dochodów budżetowych grając na bazarze w trzy karty. Oderwane od fundamentów notowania surowców niewiele mające z mierzalnym wskaźnikami kondycji sektora przemysłowego czy wielkością wydobycia, mają zyskać bezpośrednie przełożenie na realizację dochodów budżetowych. W ostatecznym rozrachunku można sobie wyobrazić poszerzenie pola przez objęcie podobnymi daninami wszystkich surowców oraz zbywalnych towarów niskoprzetworzonych (commodities), którymi obraca się na giełdach. Trzeba przyznać, że koncepcja opodatkowania w ten sposób wydobycia węgla, produkcji zbóż, hodowli trzody itd. itp. nęci, bo radykalnie ułatwia sięganie po nadzwyczajne zyski przedsiębiorców. Wobec tej zalety, w połączeniu ze zdolnością funkcjonowania jako swego rodzaju „janosikowe”, wyrównujące nierówności między regionami, słabną wszelkie argumenty. Nawet ten, że samo tylko ryzyko kursu walutowego oraz stóp procentowych jest wystarczająco trudnym do zarządzania dla finansów publicznych, żeby nie wikłać się w kolejne obszary ryzyka finansowego. Ostatecznie można w resorcie finansów zatrudnić armię analityków rynków towarowych, którzy przekształcą tę skostniałą instytucję w dealing room z prawdziwego zdarzenia. A jeszcze lepiej, po prostu wyposażyć ministerstwo w maszyny handlujące według założonej strategii, jako w porządnym funduszu hedgingowym. Pytanie tylko, czy to rzeczywiście dobry pomysł, by niewzruszony tron suwerena został zastąpiony przez huśtawkę rynkowych sentymentów. Dlatego projekt rządowy, choć w swych założeniach pożyteczny i dobry, domaga się dopracowania legislacyjnego w komisji sejmowej. <em>Pierwotnie artykuł opublikowano w Gazecie Finansowej, nr 9/2012. </em>
-->