Opinie i komentarze

Dokąd zmierza Liberia? Malwina Piekarska

16 grudnia 2011, 21:36 /
Dokąd zmierza Liberia? Malwina Piekarska
< p style="text-align: justify;"><strong><a href="http://www.jagiellonski.pl/wp-content/uploads/2011/08/Malwina-Piekarska.jpg"><img class="alignleft size-medium wp-image-1014" title="Malwina Piekarska" src="http://www.jagiellonski.pl/wp-content/uploads/2011/08/Malwina-Piekarska-225x300.jpg" alt="" width="225" height="300" /></a>8 listopada br., w drugiej turze wyborów prezydenckich, z wynikiem 90 proc. głosów, po raz kolejny zwyciężyła - Ellen Johnson-Sirleaf. Gdy obejmowała to stanowisko w 2005 r. była pierwszą kobietą-prezydentem na kontynencie afrykańskim. Na kilka tygodni przed tegorocznymi wyborami Komitet Noblowski przyznał jej Pokojową Nagrodę Nobla, co przez liberyjską opozycję zostało odebrane jako ingerencja w wewnętrzne sprawy kraju. Mimo że zagraniczni obserwatorzy ocenili wybory za zgodne z prawem, towarzyszyły im protesty opozycji. </strong> Kim jest pierwsza kobieta-prezydent na kontynencie afrykańskim? Czy prezydentura Johnson-Sirleaf zmieniła sytuację polityczną i ekonomiczną w Liberii? Gdy Ellen Johnson wygrała swoje pierwsze wybory w 2005 r., tym, co zdziwiło najbardziej był fakt, że kobieta została prezydentem na kontynencie afrykańskim. Afryka od zawsze kojarzona była z kulturą silnie patriarchalną, zwłaszcza w państwach islamskich.</p> <p style="text-align: justify;"> <strong>Afrykański feminizm wdów</strong> Do tej pory to kraje skandynawskie wiodły prym jeśli chodzi o odsetek kobiet obecnych w polityce. Sytuacja zmieniła się, gdy w 2003 r. Ruanda – jako jedyny kraj na świecie – osiągnęła parytet płci w legislaturze (48,8 proc. parlamentarzystów to kobiety). Mimo że tradycyjnie Skandynawia nadal ma proporcjonalnie najwięcej na świecie kobiet w polityce, to właśnie Afryka Subsaharyjska zaskakuje swoimi wysokimi wynikami (w 2009 r. było to 17,6 proc.). Pięć krajów afrykańskich wiedzie obecnie prym, mając najwyższe odsetki kobiecych reprezentantów w polityce: Ruanda, RPA, Angola, Uganda, Burundi. Ruanda jest jedynym krajem, gdzie kobiety-politycy stanowią obecnie zdecydowaną większość w strukturach władzy. W trakcie wojny domowej i tragicznego w skutkach ludobójstwa w 1994 r. kobiety także były celem ataków. Stały się ofiarami prześladowań, przemocy seksualnej. Ale wojna i konflikty wewnętrzne zbierają największe żniwo wśród walczących mężczyzn. Większość działaczek politycznych w Ruandzie, Angoli, Ugandzie czy właśnie w Liberii oraz Sierra Leone to wdowy bądź córki mężczyzn, którzy zginęli w trakcie walk. Prawdopodobnie z tego powodu kraje te ustanawiają konstytucyjnie systemy kwotowe i tym samym zapewniają kobietom dostęp do wysokich stanowisk w legislaturze. I tak, w ruandyjskim parlamencie, spośród 80 miejsc, co najmniej 24 są zarezerwowane dla kobiet. Podobna sytuacja ma miejsce w Angoli (82 na 220), Ugandzie (102 na 326) czy Burundi (36 na 118). Bauer Gretchen i Hannah Britton, amerykańskie socjolożki, w książce „Kobiety w afrykańskich parlamentach” wskazały, że społeczeństwa, które brały udział w konfliktach, mają skłonność do większego otwarcia na aktywny udział wdów w polityce. Bierze się to także stąd, że w czasie konfliktów kobiety walczyły u boku mężczyzn w walkach narodowowyzwoleńczych, jak to miało miejsce w Liberii. Liberyjska Armia Oporu, w opanowanych przez siebie rejonach, ustanawiała specjalne komitety, składające się m.in. z Rad ds. Kobiet (z kobietami na czele). Prawdopodobnie, z tego regionalnego poziomu nastąpiła migracja kobiet do krajowej polityki.</p> <p style="text-align: justify;"> <strong>Armie dzieci odurzanych kokainą</strong> Liberia jest najstarszą republiką w Afryce i swoistym ewenementem na kontynencie. W XIX w. Amerykańskie Towarzystwo Kolonizacyjne zaczęło wysyłać oswobodzonych czarnych niewolników z USA do Afryki, gdzie mieli stworzyć pierwsze wolne i niezależne społeczeństwo w tej części globu. W wyniku tych migracji w 1847 r. została uchwalona konstytucja Republiki Liberii, a tym samym Liberia stała się pierwszym niepodległym państwem w Afryce. Ci pierwsi osadnicy, którzy nazywają siebie Amerykanoliberyjczykami stanowią obecnie tylko 5 proc. populacji, podczas kiedy ludy tubylcze to 95 proc. W dyskusjach politycznych oskarża się często Amerykanoliberyjczyków o elityzm i dyskryminację autochtonów, a także silne związki ze Stanami Zjednoczonymi, które ingerują w suwerenność państwa. Gdy analizuje się obecną sytuację polityczną w Liberii, przedstawia się historię tego kraju od roku 1989, kiedy to rozpoczęła się wojna domowa. Konflikt w Liberii rozgorzał na dobre po powrocie Charlesa Taylora do kraju. Był on wysokim urzędnikiem w Liberii, który po oskarżeniach o malwersacje finansowe uciekł do USA. Przebywał też w Libii, gdzie był szkolony jako partyzant przez siły Kadafiego. Będąc w USA, Taylor zgromadził wokół siebie byłych urzędników państwowych oraz funkcjonariuszy policji, którzy przebywali wówczas w kilku państwach sąsiadujących i stworzył tzw. Patriotyczny Front Wyzwolenia Liberii. Wojskowym przywódcą ruchu został oficer armii liberyjskiej – Prince Johnson, który na skutek nieporozumień dość szybko odłączył się od Taylora i stworzył Niezależny Patriotyczny Front Wyzwolenia Liberii. Johnson do Ruchu rekrutował dzieci, głównie sieroty, tworząc w ten sposób jedne z pierwszych w Afryce armii dzieci-żołnierzy. Ocenia się, że zgromadził wokół siebie 10 tys. dzieci, które odurzane kokainą i heroiną trenowane były wg technik terrorystycznych, skierowanych przeciwko ludności cywilnej.</p> <p style="text-align: justify;"> <strong>Diamentowe imperium ekonomiczne</strong> Gdy armia Johnsona dotarła do stolicy państwa Monrowii, Wspólnota Gospodarcza Państw Afryki Zachodniej (ECOWAS) zdecydowała się wesprzeć rząd Liberii i wysłała swoje oddziały pokojowe w celu przywrócenia stabilizacji w kraju. Podczas walk w stolicy Johnson porwał i zabił prezydenta republiki Samuela Doe, a tortury i zabójstwo zostało nagrane i pokazane w telewizji. W tym samym czasie Charles Taylor starał się uzyskać wpływy w głębi kraju. Tutaj ustanowił swoje imperium ekonomiczne, bazujące na wydobyciu diamentów przy użyciu głównie niewolniczej siły roboczej. Szacuje się, że jego roczny dochód wynosił 200-250 mln dol. Przez kolejne lata Liberia była podzielona pomiędzy dwie walczące frakcje. Okrucieństwo i rozboje armii dziecięcej, która składała się wtedy z około 60 tys. żołnierzy, doprowadziły do masowego uchodźstwa ludności cywilnej do sąsiedniego Sierra Leone, Burkina Faso i Gwinei. Wszystkie frakcje polityczne w Liberii, włączając w to siły pokojowe ECOWAS, były w owym czasie zamieszane w nielegalne interesy, także z partyzantami. Mimo wszystko, sama misja pokojowa i jej stopniowe odzyskiwanie kontroli w kraju, doprowadziły do podpisania rozejmu pomiędzy walczącymi. Rezultatem były wybory prezydenckie w 1997 r., określane przez wielu – mimo obecności zagranicznych obserwatorów – jako dalekie od demokratycznych. Charles Taylor zdobył ponad 75 proc. głosów (drugie miejsce, z 10 proc., zdobyła Ellen Johnson-Sirleaf) i tym samym, po latach nielegalnych starań o władzę, otrzymał ją w zgodzie z konstytucją.</p> <p style="text-align: justify;"> <strong>Amerykański temperament, liberyjskie serce</strong> Jednakże opór wobec Taylora był tak silny, że doprowadził do wybuchu kolejnych konfliktów wewnętrznych. Rządy prezydenta stawały się coraz bardziej autorytarne – z tajnej policji utworzył swoją prywatną armię. Do 2003 r. Liberia znowu znalazła się w rękach partyzantów, a konflikt rozprzestrzenił się także na sąsiednie Wybrzeże Kości Słoniowej. W tym samym roku – pod naciskiem opinii międzynarodowej – Taylor został zmuszony do ustąpienia, a rząd nigeryjski zaproponował mu azyl polityczny. Jednakże trzy lata później, azyl został cofnięty, a ONZ postawiło go przez Międzynarodowym Trybunałem Sprawiedliwości w Hadze, w związku z oskarżeniem o zbrodnie przeciwko ludzkości. Również jego syn został skazany na 97 lat więzienia za zbrodnie przeciwko ludzkości w Sierra Leone. Ocenia się, że w trakcie wojny domowej zginęło 250 tys. ludzi. W 2005 r. odbyły się demokratyczne wybory, w których większość zdobyła Ellen Johnson-Sirleaf. Kim jest 73-letnia prezydent Liberii? Jak wyglądała jej droga na szczyt? Prezydent Liberii urodziła się w rodzinie amerykoliberyjskiej. Edukację rozpoczęła na Uniwersytecie w Monrowii. W wieku 17 lat wyszła za mąż i - dzięki wsparciu finansowemu męża - wyjechała do USA. Ukończyła studia ekonomiczne na Uniwersytecie w Kolorado. Naukę kontynuowała na Uniwersytecie Harvarda, gdzie obroniła tytuł magistra administracji publicznej. Po studiach wróciła do kraju i zaangażowała się w działalność polityczną. Była m.in. ministrem finansów w rządzie prezydenta Talbota. Kiedy władzę w kraju przejął Samuel Doe – Johnson-Sirleaf uciekła do Nigerii, gdzie została wiceprezydentem CitiBanku a potem Banku Równikowego w Waszyngtonie. W latach 90. pracowała w ONZ jako asystentka Sekretarza Generalnego. Wróciła do Liberii w 1997 r., aby wziąć udział w wyborach prezydenckich, ale przegrała z Charlesem Taylorem. Jako jego przeciwniczka została oskarżona o zdradzę. Po zmianach, jakie zaszły w 2003 r., wróciła do polityki i zasiadła w Komisji ds. Reform. Zdecydowała się na udział w kolejnych wyborach prezydenckich, zorganizowanych dwa lata później. Zwyciężyła, uzyskując 59 proc. głosów. Na jej zaprzysiężeniu obecne były Condoleezza Rice oraz Hillary Clinton. 8 listopada 2011 r. odbyła się druga tura wyborów prezydenckich, w których Johnson-Sirleaf walczyła o drugą kadencję. Zwyciężyła z wynikiem 90,7 proc. głosów.</p> <p style="text-align: justify;"> <strong>Cena stabilizacji</strong> Jak oceniane są rządy Johnson? Opinia międzynarodowa wskazuje, że to jej rządy doprowadziły do pewnej stabilizacji ekonomicznej w kraju. Z oceną tą zgodził się Międzynarodowy Fundusz Walutowy, który zdecydował się umorzyć dług zagraniczny Liberii, oscylujący na poziomie 4.9 mld dol., a sam budżet kraju został zwiększony z 80 mln dol. w roku 2005, do 350 mln w 2011. Dwa lata wcześniej Johnson zapowiedziała, że w ciągu dziesięciu lat Liberia będzie mogła całkowicie zrezygnować z pomocy zagranicznej i stanie się w pełni niezależnym państwem. Obecnie największa pomoc pochodzi z Chin. W zniszczonym po wojnie domowej kraju, do tej pory nie udało się zapewnić obywatelom pełnego dostępu do podstawowych artykułów pierwszego użytku. Jednakże w części Liberii została naprawiona infrastruktura drogowa. Mieszkańcy częściowo uzyskali dostęp do wody bieżącej, a dostawy prądu zostały wznowione w Monrowii. Ale z drugiej strony pojawiły się obecnie opinie, iż pani prezydent nie jest w stanie sobie poradzić z wszechobecną w kraju korupcją. W świetle otrzymania przez nią Pokojowej Nagrody Nobla, przypomina się też o jej wsparciu finansowym (w latach 80.) działań Charlesa Taylora. Gdy w 2005 r. startowała w wyborach prezydenckich, mówiła, że chce być prezydentem tylko przez jedną kadencję. A została prezydentem po raz drugi. Krytycy wskazują także, iż wielu członków rządu Sirleaf, to byli współpracownicy, a nawet ministrowie rządów Taylora i Samuela Doe. Podobno to dlatego przed samymi wyborami Sirleaf dokonała swoistych „czystek w rządzie”. Poleciały wówczas głowy ministra informacji, spraw wewnętrznych, który jest jej bratem. Pięciu innych ministrów z rządu jest obecnie kontrolowanych przez audytorów zewnętrznych, w związku z oskarżeniami o defraudację pieniędzy publicznych. Samą Sirleaf oskarża się o nepotyzm, bowiem jej syn jest dyrektorem Narodowej Agencji Bezpieczeństwa. Zarzuca się jej również pewną wybiórczość w walce z korupcją. Mimo wszystko, pani prezydent ma wsparcie mocarstw zachodnich oraz świata dyplomacji, który dostrzega w niej gwaranta stabilizacji w regionie. USA zdecydowały się pomóc w odbudowie liberyjskiej armii. Ocenia się, że armia, która w 2005 r. była nieprzeszkolona, nieopłacona, obecnie jest najlepiej wyszkoloną i zorganizowaną siłą militarną w regionie. Pomimo oskarżeń rzucanych w jej stronę, trzeba przyznać, że jest ona, jak do tej pory, najlepszym prezydentem jakiego miała Liberia. Biorąc pod uwagę niestabilną sytuację w regionie, jest ona także jedynym łącznikiem państw zachodu i ONZ z tą częścią Afryki. Dlatego też wydaje się, że zawsze może liczyć na wsparcie swoich zachodnich przyjaciół. Przyznanie jej Pokojowej Nagrody Nobla, w żaden sposób nie ujmuje jej skuteczności w działalności na rzecz praw człowieka, ale pokazuje, że jest ziarno prawdy w stwierdzeniu, iż mógł to być celowy zabieg przed wyborami prezydenckimi.</p> <p style="text-align: justify;"><em>Pierwotnie tekst ukazał się w "Gazecie Finansowej" nr 49/2011.</em></p>
-->