<
a href="http://www.jagiellonski.pl/wp-content/uploads/2011/06/Kordian-Kuczma.jpg"><img class="alignleft size-medium wp-image-602" title="Kordian Kuczma" src="http://www.jagiellonski.pl/wp-content/uploads/2011/06/Kordian-Kuczma-201x300.jpg" alt="" width="201" height="300" /></a>Tytuł tego artykułu można rozumieć w dwojaki sposób, ponieważ jednocześnie odwołuje się do dwóch wielkich namiętności współczesnego świata: pieniędzy i piłki nożnej. Obydwie te sfery, a konkretnie wprowadzenie waluty euro z dniem 1 stycznia i udział reprezentacji piłkarskiej w barażach imprezy, która za niespełna rok odbędzie się na polskich i ukraińskich stadionach, zdominowały przekazy medialne na temat Estonii w roku 2011.
<strong>Nie skosili „koniczynek”</strong>
Ten etap boiskowej rywalizacji niestety boleśnie rozwiał marzenia Estończyków o historycznym sukcesie. Każdy inny wynik, niż ten, który padł w konfrontacji z Irlandią, byłby jednak wręcz czymś więcej niż sensacją. Piłkarze ze „Szmaragdowej Wyspy” lepiej radzili sobie w grupie (gdyby nie słaba postawa w meczach ze Słowacją, być może prześcignęliby Rosję), legitymują się też znacznie większym doświadczeniem na arenie międzynarodowej, a na ich ławce trenerskiej od 2008 r. zasiada jeden z najbardziej utytułowanych szkoleniowców w historii światowego futbolu, Giovanni Trapattoni.
Awans Estonii to w dużej mierze pochodna słabszej postawy ekipy Serbii, która w ramach sankcji za burdy wywołane przez tamtejszych pseudokibiców podczas spotkania z Włochami 12 października musiała radzić sobie bez ich wsparcia w pojedynkach wyjazdowych. Pozostaje nam się cieszyć, że przynajmniej tym razem nie doszło do niespodzianki w eliminacjach kosztem biało-czerwonych, jak w przypadku zdobycia przepustek na wielkie imprezy przez Słowację i Łotwę. Piłka nożna nie jest zresztą w Estonii sportem numer jeden. Podobnie jak hokej na lodzie postrzegana jest jako dyscyplina rosyjska, w odróżnieniu od „rodzimych”: koszykówki, narciarstwa biegowego i kolarstwa.
Futbol zdążył jednak już odegrać swoją rolę w trudnym procesie integracji ludności rdzennej i napływowej. Kiedy w marcu 2007 r. zespoły Rosji i Estonii po raz pierwszy starły się ze sobą w Tallinie, spekulowano, kogo będą dopingować miejscowi rosyjskojęzyczni kibice. Ku zdziwieniu rosyjskich mediów, wspierali gospodarzy, mimo że jedną z gwiazd gości był urodzony w Narwie Walerij Karpin. Ich postawa za wschodnią granicą sprowokowała złośliwe uwagi, które można streścić w zdaniu: „Może warto się zastanowić, czy to wciąż nasi rodacy”…
<strong>Granice dzielą</strong>
Ostatecznie więcej powodów do dumy przysporzyła więc Estończykom w kończącym się roku sprawna wymiana waluty. Mimo, że korona ze zrozumiałych względów stanowiła jeden z symboli odzyskanej niepodległości, przyjęcie euro było priorytetem tamtejszych elit politycznych od wielu lat. Postrzegali oni ten ruch jako jeden z warunków, które muszą być spełnione, aby uchronić ich kraj przed powrotem w orbitę wpływów rosyjskich. Być może świadomie monitorowanie tego procesu powierzono jako ministrowi finansów Jurgenowi Ligi, który wcześniej jako szef resortu obrony odpowiadał za akcesję Estonii do NATO. Na pewno zaś nie jest przypadkiem, że przeciwko wejściu do Eurolandu najmocniej protestowali działacze prorosyjskiej Partii Centrum. Podobnie jak ich łotewscy koledzy w kampanii przed tegorocznymi wyborami parlamentarnymi, posługiwali się oni retoryką ochrony niższych warstw społeczeństwa przed przerzucaniem na nie kosztów dotkliwego
Co jest już wręcz tradycją w stosunkach rosyjsko-estońskich, przygotowania do wprowadzenia nowego środka płatniczego stały się okazją do wzajemnych uszczypliwości. Kontrowersje wzbudził kształt granic państwa przedstawionych na awersie monet. Przedstawiciele grupy etnicznej Seto mieli projektantowi Lembitowi Lõhmusowi za złe pominięcie zamieszkiwanych przez nich terenów, które w 1940 r. zostały przyłączone do rosyjskiego obwodu pskowskiego. Z kolei występujący jako reprezentant miejscowych rosyjskojęzycznych Siergiej Seredienko zauważył na monecie coś zupełnie przeciwnego – zarys nieakceptowanych przez Moskwę granic z czasów pierwszej niepodległości Estonii. Ambasada Rosji była zmuszona oficjalnie odciąć się od tych absurdalnych pomówień.
<strong>Po pierwsze – konsekwencja</strong>
Politykom partii Edgara Savisaara nie można całkowicie odmówić racji, ponieważ właśnie Estonia zaraz po Łotwie najmocniej ze wszystkich państw Unii Europejskiej odczuła skutki załamania gospodarczego lat 2008-09. W tym czasie jej produkt krajowy brutto skurczył się aż o 20%. Aby utrzymać deficyt budżetowy w granicach 3%, ekipa premiera Andriusa Ansipa musiała zdecydować się na tak drastyczne kroki, jak obniżka wynagrodzeń w sferze budżetowej, podwyższenie niektórych podatków i częściowe wstrzymanie wpłat do drugiego filaru ubezpieczeń społecznych. Polityka oszczędnościowa rządu przyniosła godne uwagi rezultaty. Na dzień dzisiejszy Estonia jest jedynym krajem Unii, która posiada niewielką nadwyżkę budżetową, a także wyjątkowo niski dług publiczny (6,6% budżetu). W pierwszych dwóch kwartałach roku nastąpił 8,5-procentowy wzrost gospodarczy. Całoroczne prognozy w tym aspekcie oscylują w granicach 4-5%. Największym beneficjentem poprawy koniunktury jest przemysł, szczególnie branża radio- i teletechniczna.
Te pozytywne zmiany zaowocowały podniesieniem ratingu kredytowego nadbałtyckiej republiki przez firmę Standard & Poor’s do poziomu AA-. Nie udało się za to zmniejszyć sięgającego 15% bezrobocia. Poprawa sytuacji na rynku pracy jest spodziewana najwcześniej w 2013 r. Wciąż występuje poważna dysproporcja między potrzebami estońskiej gospodarki a zasobami ludzkimi tego kraju. Słabo wykształconym bezrobotnym aktywnym zawodowo jeszcze w okresie radzieckim trudno jest znaleźć zatrudnienie, za to wiele firm nie jest w stanie rozszerzyć działalności z braku specjalistów o odpowiednich kwalifikacjach. Nie pomaga nawet traktowanie przez państwo branży nowoczesnych technologii jako priorytetowej.
<strong>Gorzej nie będzie?</strong>
Podobnie jak mieszkańcy innych krajów zmieniających walutę, Estończycy obawiali się wzrostu inflacji. Jednak, jak wykazały badania Eurostatu, do podwyżek cen doszło wiosną tego roku jedynie w kilku gałęziach usług i nie odbiły się one na stanie całej gospodarki. W Estonii, jak w każdym niewielkim kraju, wpływ na wskaźnik inflacji ma wiele sezonowych czynników, takich jak zmiany cen żywności w poszczególnych porach roku czy okresowe promocje w niektórych gałęziach handlu. Mimo, że z powodu ogólnoeuropejskiego wzrostu cen ropy wywołanego przez wydarzenia w Libii, w lutym inflacja osiągnęła tam najwyższy poziom od grudnia 2008 r. – 5,7%, najprawdopodobniej w przekroju całego roku utrzyma się w granicach prognozowanego wskaźnika 4,5%.
Trudno powiedzieć, jak długo estońska gospodarka będzie rozwijać się (a mówiąc ściśle, odtwarzać swój stan posiadania sprzed kryzysu) tak pomyślnie. Ze względu na niewielkie rozmiary rynku wewnętrznego, podstawą jej egzystencji jest produkcja na eksport, szczególnie na potrzeby rynku niemieckiego i szwedzkiego, dlatego każda zmiana koniunktury w tych krajach może wywołać negatywne reperkusje. Na razie jednak premier Ansip ma prawo być zadowolony z wyników swojej polityki i zadawać w wywiadach warte odpowiedzi pytanie: „Dlaczego skoro Łotwie i nam się udało, Grecji miałoby się nie udać?”
<em>Pierwotnie tekst ukazał się w portalu <a title="Estonia pod znakiem Euro" href="http://politykawschodnia.pl/index.php/2011/12/05/kuczma-estonia-%E2%80%93-rok-pod-znakiem-euro/" target="_blank">PolitykaWschodnia.pl</a></em>