<
p style="text-align: justify;"><a href="http://www.jagiellonski.pl/wp-content/uploads/2011/06/Dominik-bw.jpg"><img class="alignleft size-medium wp-image-604" title="Dominik bw" src="http://www.jagiellonski.pl/wp-content/uploads/2011/06/Dominik-bw-233x300.jpg" alt="" width="233" height="300" /></a>Trudno jest polemizować pisemnie z mistrzem pióra, zwłaszcza takiego, którego jest się admiratorem. Niemniej wydaje się, że w felietonie „Ruska du… dusza” na łamach „Uważam Rze” Waldemar Łysiak przedstawił kilka poglądów dotyczących Rosji, które wymagają sprostowania.
Pisarz i felietonista ostro odnosi się do zagadnienia duszy rosyjskiej, a także do stanowiska Piotra Zychowicza, w którym ten drugi stwierdza, że sowietyzm i rosyjskość to nie to samo. Na poparcie swoich poglądów Waldemar Łysiak przytacza znakomite dzieło prof. Jana Kucharzewskiego, pt. „Od białego caratu do czerwonego”, w którym autor twierdził, że zmiana, która dokonała się w wyniku rewolucji październikowej była tylko symboliczna. Z szerszej perspektywy historycznej trudno się z tym poglądem zgodzić. Głębsze zrozumienie natury procesów społecznych zachodzących w Rosji, a zwłaszcza w jej elitach władzy, ma kluczowe znaczenie dla podejmowania decyzji politycznych oraz gospodarczych. Zwłaszcza w gorącym ostatnio okresie, kiedy we wzajemnych relacjach bardzo wiele się dzieje, w tym mają miejsce tak ważne procesy gospodarcze, jak rozwój sektora gazowego w Polsce i arbitraż między PGNiG a Gazpromem.</p>
<p style="text-align: justify;">
<strong>Czy narody mają dusze?</strong>
W jednym wypada się częściowo z Waldemarem Łysiakiem zgodzić. Rosjanie mają wybitny talent do rekrutowania zastępów „pożytecznych idiotów” z Zachodu, rozwodzących się nad wspaniałością hipotetycznej „rosyjskiej duszy”. Dzieje się tak dlatego, że zachodni myśliciele wzrastający w środowisku bez poczucia realnego zagrożenia, są wobec co bardziej zmyślnych form manipulacji zupełnie bezbronni. Przećwiczył to już książę Potiomkin, tworząc swoje słynne wioski mające pokazać zamożność Rosji gościom z Zachodu. W późniejszym okresie radzieckie służby specjalne zrobiły z tego cały wzorzec dezinformacji, który Anatolij Golicyn, w swoich „Nowych kłamstwach w miejsce starych”, nazywa „fasadą i siłą”. Należy sobie zadać pytanie, czy istnieje coś takiego jak jednolita dusza narodowa, zwłaszcza w dzisiejszych czasach? Czy jedną duchową miarą można mierzyć Władymira Putina, Aleksandra Sołżenicyna, Leonida Breżniewa, Władymira Bukowskiego, Dmitrija Miedwiediewa, Michaiła Bułhakowa, Maksyma Gorkiego czy Wiktora Suworowa? Czy twórcy popkulturowego hitu sławiącego aktualnego premiera i byłego/przyszłego prezydenta Rosji pt. „Takogo kak Putin”, stanowią jedność z zespołem Rabfak i jego bijącym w internecie rekordy popularności „Nasz durdom gołosujet za Putina?”. „Durdom” to skrót od „duraczyj dom”, a znaczenia tego terminu zapewne nikomu w Polsce tłumaczyć nie trzeba. Podobnie zresztą jest w Polsce: czy jedną duszą narodową można mierzyć uczestników Marszu Niepodległości i ich adwersarzy?</p>
<p style="text-align: justify;">
<strong>Nazizm, a sowietyzm</strong>
Waldemar Łysiak zarzuca także Piotrowi Zychowiczowi, że błądzi „tak jak ci, co nazywają niemieckie zbrodnie „nazistowskimi”, w politpoprawnym salonowym mniemaniu, że hitlerowcy to nie byli Niemcy, tylko „naziści” z Marsa”. Ten zarzut jest całkowicie chybiony. W wymiarze narodowościowym istnieje fundamentalna różnica między zbrodniami nazistów, a bolszewików. Przede wszystkim nazizm nie dążył do wymazania tożsamości narodowej Niemców, został przez nich dobrowolnie wyniesiony do władzy i do końca cieszył się szczerym poparciem narodu. Stąd też można i należy wręcz pisać o zbrodniach reżimu III Rzeszy jako o zbrodniach niemieckich. W przypadku ZSRR nie jest to takie proste. Twórcą bolszewickiego terroru był przecież polski szlachcic, Feliks Dzierżyński, zaś Armii Czerwonej – Żyd Lew Trocki. Stalin i Beria byli Gruzinami, a mniej od nich znany, choć nie mniej zbrodniczy Wiktor Abakumow – Ormianinem. Zbrodnie bolszewizmu to zbrodnie ponadnarodowe, gdyż ostatecznym celem „ojczyzny wszystkich narodów” było wyeliminowanie wszelkich tożsamości narodowych z rosyjską włącznie. Podstawową doktryną komunizmu była przecież walka klas, a nie narodów, inaczej niż w nazizmie. W łagrach i masowych mordach komunistów ginęły narody zamieszkujące ZSRR, choć wypada się zgodzić z tezą Tomasza Sommera, że Polaków dotykały nawet w tym koszmarnym kontekście szczególnie surowe represje. Najlepszą ilustracją dla różnic w podejściu do kwestii narodowych między nazizmem a komunizmem jest antonowszczyzna, czyli powstanie tambowskie, które wybuchło przeciw bolszewikom w 1918 r. Ten bunt rosyjskich chłopów trwał do roku 1921 i ostatecznie stłumił go marszałek Michaił Tuchaczewski, trując niedobitki powstańców gazami bojowymi. Nawet hitlerowcy wobec własnego narodu raczej by tak nie postąpili. Z oporem przeciw sowietyzacji wiąże się także jeden z najtragiczniejszych epizodów w historii narodu rosyjskiego, jakim była kolaboracja z tymiż hitlerowcami w okresie II wojny światowej. Armia Własowa czy też oddziały Hiwis (Hilfswilliges, ochotników) walczących przeciw ZSRR po stronie III Rzeszy, to nic innego, jak krzyk rozpaczy przeciw stalinowskiemu terrorowi i ostatni akord kontrrewolucji. Przejmujące świadectwo dał temu Józef Mackiewicz w swojej „Kontrze”, a i Sołżenicyn wspominał o nadziei łagierników na wybuch III wojny światowej, która wyzwoliłaby Rosję z komunizmu. Należy jednak pamiętać, że Mackiewicz miał analogiczne poglądy na kwestię nazizmu i niemieckości, tu jednak trudno się z nim zgodzić.</p>
<p style="text-align: justify;">
<strong>Rewolucja – „wytrych” do umysłów</strong>
Mackiewicz często w swoich pismach podkreślał głębokie różnice między Rosją białą i czerwoną. Pierwsza z brzegu dotyczy choćby opresywności systemu politycznego i liczby ofiar; do czego odwołuje się także Sołżenicyn w pierwszych rozdziałach „Archipelagu Gułag”. Ważniejsze są jednak spostrzeżenia Mackiewicza, dotyczące konotacji słowa „rewolucja”, które generalnie na Zachodzie jest postrzegane jako pozytywne, a komunistom posłużyło jako rodzaj „wytrychu” do umysłów ludzi wychowanych w standardach demokracji i wolności obywatelskich. Mackiewicz zauważał, że trudno przypisać bolszewizm „azjatyckości” cywilizacji rosyjskiej – skąd w takim razie głodzenie Kazachstanu na skalę równą Ukrainie w latach 30. i zbrojny ruch basmaczy, przeciwstawiający się sowietyzacji, a tlący się w Azji Centralnej, jeszcze do 1934 r.? Mackiewicz twierdził, że komunizm był elementem europejskim zaszczepionym sztucznie na gruncie rosyjskim. Z pewnego punktu widzenia trudno się z tym nie zgodzić, bo przecież Manifest Komunistyczny nie powstał nad Wołgą czy Oką, tylko nad Renem, odnosił się do historii gospodarczej świata zachodniego, a Lenina do Rosji dostarczył niemiecki wywiad.</p>
<p style="text-align: justify;">
<strong>Zderzenie cywilizacji – „Trzeci Rzym”?</strong>
Próbą odpowiedzenia na pytanie o naturę Rosji i jej „duszę” może stanowić jej rozpatrzenie w kategoriach zderzenia cywilizacji. Termin ten stworzył Samuel Huntington, ale tak naprawdę najtrafniejsze założenia dla takiej analizy można znaleźć u Feliksa Konecznego. Być może po prostu Rosja od kilkuset lat jest polem krwawego ścierania się trzech cywilizacji: bizantyńskiej, łacińskiej i turańskiej. Nie wiadomo także, czy nie należałoby rozszerzyć tego wykazu o „cywilizację komunistyczną”. Według Konecznego cywilizacja bizantyńska to przewaga władzy świeckiej nad duchową, prawa publicznego nad prywatnym, wyższość polityki nad etyką i przerost biurokracji. Rosja sama siebie określa niekiedy jako „Trzeci Rzym”. Cywilizacja łacińska uznaje dualizm prawa, indywidualizm, samorządność i wyższość etyki nad polityką. Te prądy znalazły swoje odbicie w rosyjskim ruchu dysydenckim i rosyjskiej literaturze. Wreszcie cywilizacja turańska to areligijny charakter i podporządkowanie istnienia celom wojskowym. Trudno nie dopatrywać się tego elementu w historii i współczesnej polityce rosyjskiej, a jest ona efektem mongolskiego podboju w XIII w. Na to wszystko nałożyć należy komunizm, który najprościej można określić jako antytezę cywilizacji łacińskiej. W efekcie możliwe są takie kontrasty, jak ostatnia deklaracja prawosławnego patriarchy Moskwy Cyryla, który wyraża żal po upadku ZSRR i sam Waldemar Łysiak cytujący w swoim kolejnym felietonie w „Uważam Rze” pt. „Czerwoni epigoni” wiersz Puszkina „Siewca wolności” oraz opinii Nikołaja Bierdiajewa na temat budowy „raju na ziemi” w odniesieniu do stalinizmu. Tym samym autor „Trylogii łotrzykowskiej” trochę przeczy wcześniej opinii, że bolszewizm to ucieleśnienie rosyjskiej duszy. Otwarte pozostaje pytanie o to która cywilizacja przeważy? Można odnieść wrażenie, że rosyjscy decydenci, chaotycznie poruszają się między tymi opcjami. Z jednej strony chcą odwoływać się do tradycji Rosji carskiej, a z drugiej ZSRR, który Rosję fizycznie eksterminował. Mamy kanonizację carskiej rodziny, sprowadzanie zwłok generała Denikina, składanie kwiatów w Workucie, a jednocześnie kult Stalina, złośliwości na tle Katynia i nazywanie upadku ZSRR katastrofą geopolityczną, wreszcie nowy tekst do melodii hymnu ZSRR. Można powiedzieć: heglowsko-marksistowską syntezę tezy i antytezy. Z pewnością bez rozliczenia z komunizmem, na co trudno przy obecnym trendzie politycznym liczyć, trudno oczekiwać przewag cywilizacji łacińskiej.</p>
<p style="text-align: justify;">
<strong>Kiedyś armia, dzisiaj Gazprom</strong>
Tylko odrzucenie spuścizny komunistyczno-turańskiej może dać szansę na normalizację stosunków z Rosją oraz ostateczne przełamanie paradygmatu Heartlandu, który opisał wybitny brytyjski geograf Halford Mackider. W skrócie chodzi o to, że na geograficznej osi świata istnieje terytorium, które stanowi naturalną fortecę, choć sam w sobie jest ubogi, a z którego można dokonywać militarnych ekspansji na bogate pobrzeża. Ów Heartland miałby znajdować się na terytorium dzisiejszej Rosji i Azji Centralnej. Rzeczywiście, historycznie daje się udowodnić że wielkie inwazje „cywilizacji turańskiej wychodziły właśnie z tego terytorium na bogatsze i stojące na wyższym poziomie cywilizacyjnym obszary Chin, Indii, Bliskiego Wschodu i Europy. Zmieniły się tylko narzędzia. Tak się złożyło, że te pustkowia okazały się niezwykle bogate w zasoby, które kiedyś nie miały zastosowania: gaz ziemny i ropę naftową. To, co kiedyś dokonywało się zbrojnie, dziś odbywa się przez ekspansję Gazpromu, budowę rurociągów i sztywne stanowisko w sprawie cen. Stąd też mający właśnie miejsce arbitraż w sprawie umowy między rosyjskim monopolistą a PGNiG ma szerszy wymiar cywilizacyjny, a nie tylko gospodarczy; podobnie jak negocjacje gazowe rosyjsko-chińskie, renegocjacje kontraktów gazowych podejmowanych także przez inne europejskie koncerny czy też działania KE objawiające się licznymi ostatnio kontrolami finansowo-skarbowymi spółek-córek Gazpromu w Europie Zachodniej.</p>
<p style="text-align: justify;">
<strong>Nie traktujmy Rosji jak imperium zła</strong>
Jak chce tego austriacka szkoła ekonomii i prakseologia – ekonomia to nauka o ludzkim działaniu, a zatem także o czynnikach społeczno-politycznych wpływających na podejmowane decyzje gospodarcze. Dlatego zadaniem Polski i Polaków jest piętnowanie komunizmu i podkreślanie różnic między ZSRR a Rosją oraz braku zgody na czerpanie przez Rosję współczesną z „dorobku” totalitaryzmu, co wcale nie musi oznaczać rusofobii. Jak zauważył przy okazji 90. rocznicy bitwy warszawskiej prof. Andrzej Nowak, jeśli chcemy czcić Rosjan poległych w wojnie polsko-bolszewickiej, to oddajmy honory żołnierzom gen. Bułhaka-Bałaszewicza i Borysa Peremykina. To zresztą swoista paranoja, że na zbiorowej mogile bolszewików w Ossowie stoją prawosławne krzyże, skoro być może niewiele wcześniej sami oni takie krzyże obalali i palili. Zachowujmy szacunek dla Rosjan, ale zarazem własną godność i normalność, odrzucając proste uprzedzenia. Nie rezygnujmy z własnego stanowiska w umowach handlowych czy też w tak bolesnych sprawach jak katastrofa smoleńska, ale nie traktujmy wciąż Rosji jak imperium zła. Być może w ten sposób z czasem uda się wprowadzić normalność we wzajemnych stosunkach.</p>
<p style="text-align: justify;">
<em>Pierwotnie tekst ukazał się w "Gazecie Finansowej", nr 47/2011.</em></p>